Autor: Mareczek | 27.09.2025
Warszawa, końcówka lat 20. Stolica tętni nocnym życiem – przy Krakowskim Przedmieściu i w okolicach placu Teatralnego migoczą neony kawiarni i kabaretów. W Ziemiańskiej przy stolikach siedzą Skamandryci: Tuwim, Lechoń, Słonimski, obok aktorzy i piosenkarki. W Qui Pro Quo publiczność podziwia Hankę Ordonównę i Zulę Pogorzelską. Obok kieliszków koniaku pojawia się coś nowego: małe fiolki i torebki z białym proszkiem, który w ciągu kilku lat stał się symbolem nocnego życia elit.
Kokaina trafiła do Polski tą samą drogą co do reszty Europy – początkowo jako panaceum medyczne. W latach dwudziestych warszawscy dentyści i laryngolodzy rutynowo używali roztworu kokainy jako środka znieczulającego. Apteki sprzedawały ją w małych fiolkach, często bez większych formalności. „Cocainum muriaticum" – tak brzmiała łacińska nazwa na receptach.
Przełom nastąpił, gdy substancja opuściła gabinety lekarskie i trafiła do nocnych lokali. Pierwszy raz o problemie „narkotycznym" w Warszawie zaczęto mówić około 1925 roku, gdy policja odkryła, że znaczące ilości kokainy znikają z dostaw aptecznych, a na rynku pojawiają się podejrzane, niemedyczne formy substancji.
Julian Tuwim w swoich prywatnych notatkach (zachowanych w archiwum rodzinnym) wspominał atmosferę Ziemiańskiej: „Nocne rozmowy trwały do świtu, a czasem potrzebowaliśmy czegoś, co pozwoliłoby nie zasnąć nad wierszem". Choć poeta nigdy wprost nie przyznał się do zażywania kokainy, jego współcześni w pamiętnikach sugerują, że „biały proszek" był obecny w artystycznych kręgach.
Hanka Ordonówna, gwiazda warszawskich scen, żyła intensywnie i głośno. Prasa brukowca regularnie plotkowała o jej „nocnych eskapadach", a jej biografia pełna jest aluzji do używek. W 1929 roku „Kurier Czerwony" pisał: „Nasze gwiazdy kabaretowe żyją jak w niemieckich filmach – noce, szampan i białe proszki zastępują im prawdziwe życie".
Zula Pogorzelska, równie popularna jak Ordonówna, była symbolem kobiecej emancypacji lat dwudziestych. W jej przypadku plotki o kokanie mieszały się z fascynacją jej niezależnością i stylem życia. Jedna z anegdot, krążących w środowisku artystycznym, opowiadała o tym, jak Pogorzelska miała zatańczyć całą noc w Qui Pro Quo, by następnego dnia bez przerwy występować w trzech różnych lokalach.
Warszawa dwudziestolecia miała swoje „miejsca mocy" – lokale, gdzie spotykała się bohema, inteligencja i nowobogaccy przemysłowcy. Ziemiańska przy Krakowskim Przedmieściu była niekwestionowaną stolicą literatów. Jan Lechoń w jednym ze swoich listów pisał o „atmosferze unoszącego się nad stolikami dymu papierosów i czegoś jeszcze".
Qui Pro Quo słynęło z rewii i kabaretów, ale także z tego, co działo się za kulisami. Garderoby artystów, jak wspominali świadkowie, były miejscem, gdzie obok pudrów i szminek leżały małe fiolki z substancjami „pobudzającymi".
Perskie Oko i Banda przyciągały tych, którzy szukali intensywnych wrażeń. To tam kokaina przestała być tajemnicą elit, a zaczęła docierać do szerszego grona warszawskiego „towarzystwa".
Ile kosztowała dawka kokainy w Warszawie końca lat dwudziestych? Według policyjnych raportów z 1928 roku – między 15 a 25 złotych. To równowartość solidnej kolacji w eleganckiej restauracji lub biletu do najlepszych lóż teatralnych. Kokaina była więc towarem luksusowym, niedostępnym dla zwykłych warszawiaków.
Jednak tam, gdzie jest popyt, pojawia się też podaż. Już pod koniec dekady na ulicach zaczęły krążyć tańsze, często niebezpiecznie zanieczyszczone podróbki. Kokaina mieszana z talk, soda oczyszczona czy nawet mąka – sprzedawana za 5-8 złotych za „działkę".
Środowisko artystyczne wypracowało swój slang. Kokaina to był „biały proszek", „cukierek", „śnieg" albo po prostu „lep". Osoby zażywające nazywano „śnieżkami" lub „białymi". W bardziej wykwintnych kręgach używano francuskiego „poudre" – proszek.
Metody zażywania też się różniły. Najbardziej popularne było wciąganie przez nos – często przy użyciu złotych lub srebrnych rurek, co dodatkowo podkreślało luksusowy charakter substancji. W niektórych kabaretach kokainę rozpuszczano w alkoholu, tworząc cocktaile o nieprzewidywalnym działaniu.
W miarę jak zjawisko się rozprzestrzeniało, reakcja prasy stawała się coraz ostrzejsza. „Kurier Warszawski" w 1927 roku alarmował: „Kokaina pożera duszę naszej stolicy. Młodzi ludzie, których miejscem powinny być uniwersytety i biura, spędzają noce w spelunkach, niszcząc zdrowie i przyszłość".
„Ilustrowany Kurier Codzienny" poszedł jeszcze dalej, publikując serial o „warszawskich kokainkach" – kobietach, które miały wciągać w nałóg młodych mężczyzn. Te artykuły, pełne sensacji i moralnego oburzenia, przyczyniły się do powstania swoistej „paniki moralnej" wokół tematu.
Głośnym echem odbiła się afera z 1929 roku, gdy aresztowano kilku aktorów warszawskich teatrów pod zarzutem posiadania kokainy. Sprawa trafiła na pierwsze strony gazet, a proces ciągnął się miesiącami, dostarczając mediom materiału na sensacyjne relacje.
Polska stolica nie była odosobniona w swoich problemach z narkotykami. Berlin lat dwudziestych był prawdziwą stolicą europejskiej kokainy – tamtejsze kabarety i kluby nocne, opisywane przez Christophera Isherwooda, tętniły życiem napędzanym białym proszkiem i jazzem.
Paryż Montmartre'u miał swoją armię artystów-kokainistów. Tam substancja stała się wręcz elementem artystycznego stylu życia, symbolem przeciwstawienia się mieszczańskiej moralności.
Wiedeń po upadku monarchii austro-węgierskiej przeżywał własną dekadencję, gdzie kokaina była popularna zarówno w środowiskach medycznych, jak i artystycznych.
Warszawa, aspirując do miana „małego Paryża", przejmowała te wzorce kulturowe wraz z ich ciemnymi stronami.
Od 1928 roku warszawska policja zintensyfikowała działania przeciw handlarzom narkotyków. Najbardziej spektakularny nalot miał miejsce w grudniu 1929 roku, gdy funkcjonariusze wkroczyli jednocześnie do kilku mieszkań przy Marszałkowskiej i Chmielnej, aresztując 12 osób podejrzanych o handel kokainą.
W aktach policyjnych zachowały się opisy konfiskat: „W mieszkaniu przy Marszałkowskiej 15 znaleziono 45 gramów substancji białej, 12 fiolek szklanych oraz wagi apteczne i przyrządy do dzielenia proszku". Skazani na karę więzienia do 2 lat i wysokie grzywny, nieliczni trafiali rzeczywiście za kraty – większość kończyła na warunkowym zawieszeniu i ostrzeżeniach.
Międzynarodowa konwencja z 1912 roku zobowiązywała kraje sygnatariusze do kontrolowania obrotu substancjami psychoaktywnymi. Polska, odzyskawszy niepodległość, musiała dostosować się do tych wymogów. W 1923 roku wprowadzono pierwsze regulacje ograniczające dostęp do kokainy, a od 1928 roku jej posiadanie bez zezwolenia było już przestępstwem.
Paradoksalnie, prohibicja nie zatrzymała zjawiska, ale zmieniła jego charakter. Kokaina z salonów trafiła na ulice, z legalnych aptek do rąk przemytników i dilerów. Jakość spadła, ceny wzrosły, a ryzyko prawne odstraszyło część dotychczasowych użytkowników.
Fenomen nie ograniczał się do Warszawy. W Krakowie kokaina była popularna w środowisku skupionym wokół Uniwersytetu Jagiellońskiego i kawiarni Jama Michalika. Studenci medycyny i prawa, mający łatwiejszy dostęp do substancji, byli jednymi z pierwszych, którzy zaczęli używać kokainy rekreacyjnie.
Lwów, jako miasto uniwersyteckie i kulturalne, miał własną scenę kabaretową i literacką. Tamtejsze kawiarnie, choć mniejsze od warszawskich, również gościły „białý proszek". W pamiętnikach profesorów uniwersyteckich pojawiają się aluzje do studentów, którzy „popadli w nowy nałóg".
Szczególnie kontrowersyjnym aspektem zjawiska była rosnąca liczba kobiet używających kokainy. W społeczeństwie, gdzie kobieca emancypacja dopiero zaczynała być akceptowana, używanie narkotyków przez panie było traktowane jako szczególny objaw moralnego upadku.
Prasa z lubością pisała o „kokainkach" – kobietach z półświatka, które miały uwodzić młodych mężczyzn i wciągać ich w nałóg. Te historie, często przesadzone i sensacyjne, przyczyniły się do demonizacji zarówno substancji, jak i kobiet, które odważyły się żyć niezależnie.
Zachowało się niewiele bezpośrednich świadectw o używaniu kokainy w II RP – temat był zbyt kontrowersyjny, by mówić o nim otwarcie. Jednak pomiędzy wierszami pamiętników, listów i wspomnień można wyczytać ślady tamtych doświadczeń.
Antoni Słonimski w jednym ze swoich felietonów napisał: „Nasza bohema szukała inspiracji wszędzie – w alkoholu, w miłości, w nocnych rozmowach, a czasem w rzeczach, o których lepiej nie mówić przy świetle dziennym".
Hanka Ordonówna w późniejszych wywiadach mówiła o latach dwudziestych jako o czasie „pięknej nieprzytomności", nie precyzując, co miała na myśli.
Wielki kryzys lat trzydziestych, rosnące napięcia polityczne w Europie i zaostrzające się prawo stopniowo kończyły epokę kabaretowej dekadencji. Kokaina nie zniknęła całkowicie, ale przestała być tak widoczna w życiu kulturalnym.
Wojna 1939 roku definitywnie zakończyła złoty wiek warszawskich kabaretów. Większość lokali została zniszczona, wielu artystów zginęło lub emigrowało, a problemy narkotyków zeszły na dalszy plan wobec tragedii okupacji.
Dziś kokaina w II RP jawi się jako fascynujący, choć niepokojący fragment historii społecznej Polski. Była jednocześnie symbolem aspiracji do europejskiego stylu życia, dążenia do nowoczesności i emancypacji od tradycyjnej moralności, ale też pułapką, która niszczyła młode talenty i kariere.
Fenomen ten pokazuje, jak szybko młode państwo polskie przejmowało nie tylko pozytywne wzorce zachodnioeuropejskie, ale też ich ciemne strony. Warszawa marząca o byciu „małym Paryżem" zaimportowała wraz z jazzem, kabaretami i nowoczesnymi fryzurami również problemy, które nękały europejskie stolice.
W perspektywie historycznej kokaina w dwudziestoleciu międzywojennym była nie tylko narkotykiem, ale symbolem pewnej epoki – czasu, gdy Polska próbowała nadrobić stracone przez zabory lata, gdy młoda inteligencja szukała własnej tożsamości między tradycją a nowoczesnością, gdy Warszawa tętniła życiem kawiarni, teatrów i nocnych lokali.
Ten fragment historii, długo przemilczany i wstydliwie skrywany, dziś pozwala lepiej zrozumieć złożoność tamtych czasów – ich blaski i cienie, nadzieje i rozczarowania, piękno i dekadencję. Kokaina była tylko jednym z elementów tej układanki, ale elementem, który w sposób szczególny odbijał ducha epoki.
Warszawa nocy lat dwudziestych, z jej kabaretami, jazzem i białym proszkiem, przeszła już do historii. Pozostały wspomnienia, anegdoty i opowieści świadków – świadectwo czasu, gdy stolica Polski marzyła o byciu drugą stolicą Europy.